Loading...
Larger font
Smaller font
Copy
Print
Contents
Świadectwa dla zboru I - Contents
  • Results
  • Related
  • Featured
No results found for: "".
  • Weighted Relevancy
  • Content Sequence
  • Relevancy
  • Earliest First
  • Latest First
    Larger font
    Smaller font
    Copy
    Print
    Contents

    Rozdział 3 — Rozpacz

    W czerwcu 1842 roku W. Miller wygłosił w Portland drugą część wykładów Słowa Bożego. Udział w tych nabożeństwach uważałam za wielki zaszczyt ponieważ poddałam się zniechęceniu i nie czułam się przygotowana na spotkanie z moim Zbawcą. Ta druga seria wykładów Słowa Bożego wywołała w mieście dużo większe podniecenie niż pierwsza. Większość ugrupowań religijnych z wyjątkiem kilku zamknęło drzwi swoich kościołów przed kaznodzieją Millerem. W wielu przemowach z różnych ambon próbowano uwypuklić rzekome fanatyczne błędy tego wykładowcy ale tłumy chętnych słuchaczy przychodziły na spotkanie a wielu nie mogło wejść do środka.S1 21.1

    Zgromadzenia były niezwykle spokojne. Słuchano uważnie i w skupieniu. Jego sposób nauczania nie był kwiecisty czy krasomówczy ale podawał zwykłe i zdumiewające fakty, które wyrwały jego słuchaczy z beztroskiej obojętności. Coraz częściej opierał twierdzenia i teorie na dowodach Pisma Świętgo. Jego słowom towarzyszyła siła przekonywania, która wydawała się pieczętować je jako słowa prawdy. Był uprzejmy i życzliwy. Kiedy wszystkie miejsca w sali były zajęte, a podwyższenie i przestrzeń koło mównicy były zatłoczone, widziałam jak wstawał, przechodził przez przejście, brał jakiegoś starego i słabego mężczyznę lub kobietę za rękę, znajdował mu miejsce a następnie wracał i podejmował dalej kazanie. Naprawdę słusznie nazwano go ojcem Millerem, ponieważ uważnie troszczył się o tych, którzy przybywali pod jego opiekę. Przejawiał czułość, ukazywał dobrotliwe usposobienie i delikatne serce.S1 21.2

    Był interesującym mówcą a jego napomnienia wygłaszane zarówno do wierzących chrześcijan jak i do grzeszników, były stosowne do sytuacji i miały ogromną moc. Czasami nabożeństwa przenikała powaga tak silna że była aż bolesna. Wielu poddawało się Duchowi Świętemu. Siwowłosi mężczyźni i kobiety niepewnym krokiem szli na miejsce gdzie okazywali pokutę. Dorośli, młodzież i dzieci, wszyscy byli głęboko poruszeni. Ich głosy pełne płaczu i uwielbienia Boga łączyły się na ołtarzu modlitwy.S1 22.1

    Wierzyłam głęboko w słowa wymawiane przez sługę Bożego i bardzo raniło moje serce gdy sprzeciwiano się im lub z nich żartowano. Często uczestniczyłam w nabożeństwach i wierzyłam, że Jezus wkrótce przyjdzie na obłokach niebieskich i bardzo chciałam być przygotowaną na spotkanie z nim. Nieustannie rozważałam nad problemem świętości serca. Pragnęłam ponad wszystko otrzymać to wielkie błogosławieństwo i odczuć że Bóg całkowicie mnie przyjął.S1 22.2

    Jeśli chodzi o uświęcenie, dużo słyszałam o tym między metodystami. Widziałam ludzi, którzy tracili siłę fizyczną pod wpływem silnego podniecenia umysłowego i fizycznego, i słyszałam że uważano to za dowód uświęcenia. Ale nie mogłam zrozumieć co było konieczne aby być całkowicie poświęconym Bogu. Moi chrześcijańscy przyjaciele powiedzieli mi: “Uwierz w Jezusa teraz! Uwierz że on przyjmuje cię teraz!” Próbowałam to robić ale nie byłam w stanie uwierzyć że otrzymałam błogosławieństwo co — jak mi się wydawało — powinno wstrząsnąć całą moją istotą. Dziwiłam się zatwardziałości mojego serca, temu że nie mogłam doświadczyć zachwytu ducha, którego inni przejawiali. Wydawało się, że jestem inną niż oni i na zawsze zamknęłam się przed doskonałą radością uświęconego serca.S1 22.3

    Moje wyobrażenia o usprawiedliwieniu i uświęceniu były pomieszane. Przedstawiano mi te dwa stany jako oddzielne i różne od siebie, jednak nie udawało mi się zrozumieć różnicy ani pojąć znaczenia tych pojęć a wszystkie wyjaśnienia nauczycieli powiększały moje trudności. Nie byłam w stanie domagać się błogosławieństwa dla siebie i ciekawa byłam, czy miało być ono znalezione tylko wśród metodystów oraz czy uczestnicząc w spotkaniach na temat przyjścia Jezusa Chrystusa, nie zamykałam sobie drogi do tego czego najbardziej pragnęłam, do uświęcenia przez Ducha Bożego.S1 23.1

    Jednak zauważyłam, że niektórzy z tych, którzy twierdzili że są uświęceni, okazywali złe nastawienie kiedy poruszono temat rychłego przyjścia Jezusa. Nie wydawało mi się to okazywaniem świętości o której zapewniali. Nie mogłam zrozumieć dlaczego kaznodzieje sprzeciwiali się nauce o powtórnym przyjściu Chrystusa które jest blisko. Reformacja jednak zrozumiała przekazanie tej wiary i wielu najbardziej oddanych kaznodziejów, członków zboru i przyjaciół przyjęło ją jako prawdę. Wydawało mi się że ci, którzy szczerze kochali Jezusa, chętnie przyjmą wieść o jego przyjściu i będą się cieszyć z bliskości tego wydarzenia.S1 23.2

    Czułam, że mogę zasługiwać tylko na to co oni nazwali usprawiedliwieniem. W Słowie Bożym odczytałam, że bez świętości żaden człowiek nie ujrzy Boga. A więc było coś większego, co muszę osiągnąć, zanim będę pewna życia wiecznego. Bez przerwy rozpatrywałam ten temat, gdyż wierzyłam, że Chrystus ma wkrótce przyjść i obawiałam się, że zastanie mnie nieprzygotowaną na spotkanie z nim. Słowa potępienia dźwięczały mi w uszach dzień i noc, a moim stałym krzykiem do Boga było: “Co czynić, aby być zbawionym?”S1 23.3

    W moim umyśle, sprawiedliwość Boga zasłaniała jego łaskę i miłość. Nauczono mnie wierzyć w wiecznie płonące piekło i zawsze miałam przed sobą myśl, że moje grzechy były zbyt duże aby mogły być wybaczone i że jestem zgubiona na zawsze.S1 23.4

    Przerażające opisy potępionych na wieczność dusz zapadły głęboko w moim umyśle. Kaznodzieje nakreślali zza kazalnicy barwne obrazy stanu potępionych. Nauczali że Bóg ma zamiar zbawić tylko uświęconych. Boże oko zawsze na nas spoczywa, każdy grzech jest zapisywany i za każdy odbierzemy sprawiedliwą karę. Sam Bóg prowadzi księgi z dokładnością nieskończonej mądrości i każdy grzech, który popełniliśmy jest wiernie notowany na naszą niekorzyść.S1 24.1

    Szatana przedstawiano jako istotę czyhającą na ofiary, które po porwaniu zabiera do największych otchłani cierpień i tam triumfuje patrząc na nasz ból w okropnościach wiecznie płonącego ognia piekielnego, skąd po torturach tysięcy, tysięcy lat, płonące fale wyniosą na powierzchnie wijące się ofiary, które będą krzyczeć: “Jak długo, o Panie, jak długo?” A w otchłani zagrzmi odpowiedź: “Na całą wieczność!” I znów zmieszane fale ognia pochłoną zagubionych niosąc ich w głębiny wiecznego morza ognistego.S1 24.2

    Suchając tych przerażających opisów byłam w tak wielkim napięciu że zaczynałam się pocić i trudno było mi stłumić okrzyk bólu, gdyż wydawało mi się że już czuję boleści zatracenia. Następnie pastor rozwodził się nad niepewnością życia. W jednym momencie jesteśmy tutaj, w następnym możemy znaleźć się w piekle, w jednej chwili na ziemi a w następnej w niebie. Czy wybierzemy morze ognia i towarzystwo demonów czy też błogość niebios i przebywanie z aniołami? Czy przez całą wieczność będziemy słuchać narzekań i przekleństw potępionych dusz czy śpiewać pieśni Jezusa przed jego tronem?S1 24.3

    Nasz niebiański Ojciec przedstawiony był mojemu rozumowi jako tyran cieszący się z cierpienia potępionych a nie jako czuły, litościwy Przyjaciel grzeszników, kochający swoje stworzenia niepojętą miłością i pragnący ich zbawienia w swoim królestwie.S1 24.4

    Byłam bardzo wrażliwa. Lękałam się zadać ból jakiemukolwiek żyjącemu stworzeniu. Kiedy widziałam że ktoś źle traktuje zwierzęta, bolało mnie serce. Być może wynikało to z tego, że i ja byłam ofiarą bezmyślnego okrucieństwa, że i ja cierpiałam w wyniku skaleczenia, które przyćmiło moje dzieciństwo. I kiedy moim umysłem zawładnęła myśl, że Boga cieszą cierpienia tych, których stworzył na swój obraz i podobieństwo, wydało mi się, że ściana ciemności oddzieliła mnie od niego. Gdy pomyślałam że Stwórca wszechświata strąci winowajców do piekła aby tam płonęli przez wieczność, moje serce drżało ze strachu i rozpaczy, że taka okrutna i tyrańska istota nigdy nie raczy wybawić mnie od przekleństwa grzechu.S1 25.1

    Myślałam, że los potępionego grzesznika będzie moim losem, że będę cierpiała ogień piekielny tak długo, jak długo będzie istniał sam Bóg. To wrażenie pogłębiało się w moim umyśle aż zaczęłam się obawiać że stracę rozum. Patrzyłam z zazdrością na głupie zwierzęta ponieważ nie miały one duszy, która mogłaby być ukarana po śmierci. Wiele razy żałowałam że się w ogóle urodziłam.S1 25.2

    Ogarnęła mnie całkowita ciemność i wydawało mi się że nie ma wyjścia z tego cienia. Gdyby prawda została przedstawiona mi tak jak ją obecnie rozumiem, zaoszczędzono by mi wielu rozterek i bólu. Gdyby więcej rozważano nad miłością Boga niż jego surową sprawiedliwością, piękno i chwała jego istoty wzbudziłaby we mnie głęboką i szczerą miłość do mojego Stwórcy.S1 25.3

    Od tego czasu zawsze myślałam że wielu pacjentów domów dla psychicznie chorych zostało tam przywiezionych przez doświadczenia podobne do moich. Ich sumienia były przepojone poczuciem grzeszności a ich chwiejna wiara nie śmiała domagać się obiecanego przez Boga przebaczenia. Słuchali tych ogólnie przyjętych opisów piekła aż wydawało się że ścinają one krew w żyłach i wypalają znaki na tablicach ich pamięci. Przerażający obraz był zawsze przed ich oczami, na jawie i we śnie, aż rzeczywistość gubiła się w wyobraźni i widzieli tylko kłębiące się płomienie legendarnego piekła i słyszeli tylko krzyki skazanych. Rozsądek ginął a mózg wypełniała dzika fantazja strasznego snu. Ci, którzy propagują naukę o wiecznym piekle, powinni przypatrzyć się bliżej skutkom szerzenia tej tak okrutnej wiary.S1 25.4

    Nigdy nie modliłam się publicznie tylko wymawiałam kilka nieśmiałych słów na spotkaniach modlitewnych. Teraz dano mi do zrozumienia że powinnam szukać Boga w modlitwach na naszych małych spotkaniach modlitewnych. Nie odważyłam się tego robić obawiając się zmieszania i tego, że nie będę mogła wyrazić swoich myśli. Ale obowiązek ten narzucono umysłowi tak mocno, że kiedy próbowałam modlić się w sekrecie, wydawało się że szydzę z Boga ponieważ nie umiałam słuchać jego woli. Przepełniła mnie rozpacz i przez trzy długie tygodnie żaden promień światła nie przebił mroku, który mnie otaczał.S1 26.1

    Cierpiałam bardzo mocno. Czasami przez całą noc nie odważyłam się zamknąć oczu i czekałam, aż moja siostra bliźniaczka mocno zaśnie, dopiero wtedy cichutko wychodziłam z łóżka i klęcząc na podłodze, modliłam się cicho w głuchym, nie do opisania bólu. Zawsze miałam przed sobą okropności wiecznie płonącego piekła. Wiedziałam że nie mogę długo żyć w takim stanie ale nie odważyłam się umrzeć i przyjąć strasznego losu grzesznika. Z jakąż zazdrością patrzyłam na tych, którzy wiedzieli, że Bóg ich przyjął! Jak droga wydawała się chrześcijańska nadzieja mojej umęczonej duszy!S1 26.2

    Często pozostawałam pochylona w modlitwie przez całą noc, jęcząc i drżąc od niewymownego bólu i beznadziejności, której nie da się opisać. “Panie miej litość” — było moją obroną. Podobnie jak biedny celnik, nie miałam odwagi podnieść oczu do nieba, ale pochylałam swoją twarz nad podłogą. Bardzo schudłam i straciłam dużo sił a moje cierpienie i rozpacz taiłam w sobie.S1 26.3

    Będąc w tym stanie przygnębienia miałam sen, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Śniło mi się że widzę świątynię, do której tłoczyło się bardzo dużo ludzi. Tylko ci, którzy schronią się w świątyni mieli być zbawieni a kiedy wypełni się czas, wszyscy ci, którzy zostaną na zewnątrz, będą zgubieni na wieki. Tłum znajdujący się na zewnątrz, który chodził swoimi drogami, szydził i wyśmiewał się z tych, którzy wchodzili do świątyni twierdząc, że ten plan bezpieczeństwa jest sprytnym oszustwem i że w rzeczywistości nie ma żadnego niebezpieczeństwa, którego należałoby unikać. Zatrzymywali nawet niektórych powstrzymując ich od szybkiego schronienia się za murami.S1 27.1

    Obawiając się że zostanę wyśmiana myślałam, że będzie najlepiej jeżeli zaczekam aż tłum się rozejdzie lub znajdę chwilę, kiedy będę mogła wejść niezauważona przez nich. Ale tłum zamiast zmniejszać się, coraz bardziej się powiększał i obawiając się, że się spóźnię, wyszłam z domu szybko i przeciskałam się przez tłum. Pragnąc dotrzeć do świątyni nie zauważałam i nie troszczyłam się o tłum, który mnie otaczał. Kiedy weszłam do pomieszczenia zobaczyłam, że obszerna świątynia opierała się na jednym potężnym filarze do którego był przywiązany baranek, cały poszarpany i krwawiący. Wydawało się że my wszyscy obecni wiemy, że ten baranek był zraniony i zabity z naszego powodu. Wszyscy, którzy weszli do świątyni muszą przyjść do Niego i wyznać swoje grzechy.S1 27.2

    Tuż przed barankiem były przyozdobione krzesła, na których siedzieli jacyś ludzie, którzy wyglądali na bardzo szczęśliwych. Zdawało się, że światło niebiańskie świeci na ich twarzach. Wysławiali Boga i śpiewali pieśni dziękczynienia, które brzmiały jak muzyka aniołów. To byli ci, którzy przyszli do baranka, wyznali grzechy, otrzymali przebaczenie a teraz czekali z radością na jakieś radosne zdarzenie.S1 27.3

    Po wejściu do świątyni ogarnął mnie strach i wstyd, że muszę się upokorzyć przed tymi ludźmi. Ale byłam zmuszona iść naprzód i wolno torowałam sobie drogę wokół filara, aby stanąć przed barankiem. Kiedy zadźwięczała trąba, świątynia zatrzęsła się. Spośród zgromadzonych świętych wzniosły się okrzyki triumfu, ogromna jasność oświetliła budynek, potem wszystko ogarnęła gęsta ciemność. Wszyscy szczęśliwi ludzie zniknęli wraz z jasnością, a ja zostałam sama w cichej okropności nocy. Obudziłam się przerażona i z trudem przekonywałam samą siebie że to był sen. Wydawało mi się, że mój los był przesądzony, że Duch Boży opuścił mnie, aby już nigdy nie powrócić.S1 27.4

    Wkrótce potem miałam inny sen. Wydawało mi się, że siedzę skrajnie zrozpaczona i rozmyślam z twarzą schowaną w dłoniach. Gdyby Jezus był na ziemi, poszłabym do niego, rzuciłabym się do jego stóp by opowiedzieć mu wszystkie swoje cierpienia. Nie odwróciłby się ode mnie, zmiłowałby się nade mną, a ja kochałabym go i służyłabym mu zawsze. Właśnie wtedy drzwi się otworzyły i weszła osoba o pięknym wyglądzie i postawie. Patrzyła na mnie miłosiernym wzrokiem i powiedziała: “Czy chcesz zobaczyć Jezusa? On jest tutaj i możesz go zobaczyć jeżeli tego pragniesz. Weź wszystko co masz i chodź za mną”.S1 28.1

    Słuchałam tego z niewysłowioną radością i z zadowoleniem zabrałam mój skromny dobytek, każdą cenną rzecz i poszłam za moim przewodnikiem. Wprowadził mnie na strome i niepewne z wyglądu schody. Kiedy zaczęłam wstępować na stopnie ostrzegł mnie, że muszę patrzyć w górę by nie dostać zawrotu głowy i nie upaść. Wielu z tych, którzy wstępowali tym stromym wejściem, upadło przed osiągnięciem szczytu.S1 28.2

    W końcu doszliśmy do ostatniego stopnia i stanęliśmy przed drzwiami. Tutaj mój przewodnik kazał mi zostawić wszystkie niesione przeze mnie rzeczy. Z radością położyłam je na podłodze. Następnie otworzył drzwi i kazał wejść. W tej chwili stanęłam przed Jezusem. Nie można było pomylić tej pięknej postaci. Ten wyraz łaskawości i majestatu nie mógł należeć do nikogo innego. Kiedy jego spojrzenie spoczęło na mnie od razu wiedziałam, że znał każdy szczegół mojego życia i wszystkie moje myśli i uczucia.S1 28.3

    Próbowałam skryć się przed jego spojrzeniem czując, że nie wytrzymam jego badawczego wzroku, ale on przybliżył się do mnie z uśmiechem i kładąc mi rękę na głowie powiedział: “Nie obawiaj się”. Dźwięk jego słodkiego głosu przejął moje serce szczęściem jakiego nigdy przedtem nie zaznałam. Będąc zbyt przepełniona radością, aby wypowiedzieć choć jedno słowo, padłam przed nim na twarz. Gdy tak leżałam bezradna, przede mną przesuwały się sceny piękna i chwały, i wydawało mi się że osiągnęłam bezpieczeństwo i pokój niebios. W końcu powróciła moja siła i podniosłam się. Kochające oczy Jezusa wciąż spoczywały na mnie, a jego uśmiech napełniał moją duszę zadowoleniem. Jego obecność napełniała mnie świętym szacunkiem i niewymowną radością.S1 28.4

    Mój przewodnik otworzył drzwi i oboje wyszliśmy. Kazał zabrać z powrotem wszystkie rzeczy i wręczył mi ciasno zwinięty zielony sznurek. Polecił mi umieścić go przy sercu i powiedział, że gdybym Jezusa chciała zobaczyć, mam wziąć go z serca i rozciągnąć na całą długość. Ostrzegł mnie abym nie zostawiała sznurka zwiniętego przez dłuższy czas, żeby się nie zawęźlił i aby był łatwy do rozciągnięcia. Położyłam sznurek na sercu i z radością zeszłam z wąskich schodów chwaląc Boga i mówiąc wszystkim kogo spotkałam i gdzie mogą znaleźć Jezusa. Ten sen natchnął mnie nadzieją. Zielony sznurek był dla mnie symbolem wiary a w duszy zaczęło mi świtać piękno i proste zaufanie do Boga.S1 29.1

    Teraz wyznałam wszystkie moje smutki i rozterki swojej matce. Czule współczuła mi i zachęcała abym poszła po radę do starszego Stockmana, który wykładał wtedy zasady adwentystów w Portland. Miałam do niego duże zaufanie ponieważ był oddanym sługą Chrystusa. Po wysłuchaniu mego opowiadania, z głębokim uczuciem położył mi na głowie rękę i powiedział ze łzami w oczach: “Ellen, jesteś jeszcze dzieckiem. Twoje doświadczenie jest zupełnie wyjątkowe jak na osobę w tak młodym wieku. Jezus na pewno cię przygotowuje do jakiegoś specjalnego dzieła”.S1 29.2

    Następnie powiedział mi, że nawet gdybym była osobą w dojrzałym wieku, i była szarpana takimi wątpliwościami i rozpaczą, to powiedziałby mi, że wie że jest dla mnie nadzieja przez miłość Chrystusa. Sama udręka umysłu z powodu której cierpiałam była dowodem że Duch Boży przemagał mnie. Powiedział, że kiedy grzesznik staje się zatwardziały w grzechu, nie zdaje sobie sprawy z ogromu swojego przestępstwa, ale schlebia sobie że jest prawy, i że nie zagraża mu żadne szczególne niebezpieczeństwo. Duch Boży opuszcza go i staje się on beztroski i obojętny lub lekkomyślnie wyzywający. Ten dobry człowiek powiedział mi o miłości Boga do swoich błądzących dzieci, że Bóg nie cieszy się ich zniszczeniem lecz pragnie przyciągnąć je do siebie w prostej wierze i ufności. Długo opowiadał o wielkiej miłości Chrystusa i planie odkupienia.S1 29.3

    Mówiąc o moim wcześniejszym nieszczęściu powiedział, że choć jest to straszne utrapienie, to usilnie mnie prosi, abym uwierzyła, że ręka kochającego Ojca nie odeszła ode mnie, że w przyszłości, kiedy mgła przysłaniająca mój umysł zniknie, dostrzegę mądrość opatrzności, która wydaje się czasem tak okrutna i zagadkowa. Jezus powiedział swoim uczniom: “Nie wiecie teraz co czynię ale będziecie wiedzieć potem”. W tej wielkiej przyszłości nie będziemy już widzieć niewyraźnie jako w zwierciadle ale staniemy twarzą w twarz z tajemnicami boskiej miłości.S1 30.1

    “Idź spokojna Ellen”, powiedział, “wróć do domu ufając Jezusowi, bo on nie przestanie kochać żadnego człowieka, który prawdziwie szuka jego miłości”. Następnie modlił się za mnie szczerze i wydawało się, że Bóg na pewno wysłucha modlitwy swojego świętego, nawet jeżeli moje skromne prośby nie będą słyszane. Opuściłam go pocieszona i zachęcona.S1 30.2

    Podczas tych kilku minut, w których otrzymałam pouczenie od starszego Stockmana, zyskałam więcej wiedzy na temat miłości i współczującej delikatności Boga niż podczas wszystkich kazań i napomnień, które kiedykolwiek słyszałam. Wróciłam do domu i znów udałam się przed Pana obiecując zrobić i wycierpieć wszystko czegokolwiek żądałby ode mnie, żeby tylko uśmiech Jezusa mógł pocieszyć moje serce. Został mi przedstawiony ten sam obowiązek, który przedtem tak mnie martwił, abym dźwigała swój krzyż w zgromadzeniu ludu Bożego. Na okazję nie musiałam długo czekać. Tego samego wieczoru odbyło się nabożeństwo modlitewne w którym brałam udział.S1 30.3

    Pochyliłam się, drżąc podczas ofiarowania modlitw. Po modlitwie kilku osób, zanim zdałam sobie z tego sprawę, i ja podniosłam swój głos w modlitwie. Obietnice Boga jawiły mi się jak wiele drogocennych pereł, które mieli otrzymać tylko proszący. Kiedy wzniosłam swoje modły, ciężar i cierpienie leżące mi na sercu przez długi czas, opuściły mnie, a błogosławieństwo Pana zstąpiło na mnie jak delikatna rosa. Sławiłam Boga z głębi serca. Wszystko z wyjątkiem Jezusa i jego chwały, wydawało się być poza mną. Straciłam świadomość co działo się wokół mnie.S1 31.1

    Duch Boży spoczął na mnie z taką mocą że nie byłam w stanie iść tego wieczoru do domu. Kiedy wróciłam następnego dnia zaszła we mnie ogromna zmiana. Wydawało mi się, że nie mogę być tą samą osobą, która opuściła dom ojca poprzedniego wieczoru. Wciąż miałam w pamięci następujące zdanie: “Pan jest moim pasterzem, nie będę łaknąć”. Kiedy cicho powtarzałam te słowa, moje serce napełnione było szczęściem.S1 31.2

    Moje pojęcie o Ojcu zmieniło się. Nie patrzyłam już na niego jak na surowego tyrana zmuszającego ludzi do ślepego posłuszeństwa lecz widziałam w nim miłującego i delikatnego ojca. Moje serce lgnęło do niego w głębokiej i żarliwej miłości. Posłuszeństwo jego woli było radością, służenie mu — przyjemnością. Żaden cień nie przysłaniał światła, które odkryło przede mną doskonałą wolę Boga. Czułam pewność przebywającego we mnie Zbawcy i zdałam sobie sprawę z prawdziwości słów Chrystusa: “Kto pójdzie za mną nie będzie szedł w ciemności ale będzie miał światło życia”.S1 31.3

    Mój pokój i szczęście stały w tak znacznym kontraście do mojego poprzedniego ponurego nastroju i cierpienia, że wydawało mi się, że zostałam wybawiona z samego grobu i przeniesiona do nieba. Mogłam chwalić Boga nawet za nieszczęście, które było próbą mojego życia, ponieważ skoncentrowało moje myśli na wieczności. Z natury dumna i ambitna, mogłam nie być skłonna do oddania serca Jezusowi, gdyby nie to straszne nieszczęście, które w pewien sposób odcięło mnie od triumfów i próżności świata.S1 31.4

    Przez sześć miesięcy nawet cień nie przesłonił mojego umysłu, nie zaniedbałam też żadnego z obowiązków. Całym moim wysiłkiem było wykonywać wolę Boga i bez przerwy mieć w pamięci Jezusa i niebo. Byłam zdumiona i oczarowana ukazanymi mi teraz jasnymi pojęciami pokuty i dzieła Chrystusa. Nie będę dalej próbowała opisywać ćwiczeń mojego umysłu, wystarczy powiedzieć, że stare rzeczy odeszły na zawsze a oto wszystko stało się nowe. Ani jedna chmurka nie przysłaniała mojego szczęścia. Pragnęłam opowiadać o miłości Jezusa ale nie czułam się na siłach, by podjąć z kimś zwykłą rozmowę. Moje serce było przepełnione miłością do Boga i spokojem w stopniu przechodzącym wszelkie pojęcie. Uwielbiałam rozmyślać i modlić się.S1 32.1

    Następnego wieczoru po otrzymaniu tego tak wielkiego błogosławieństwa, wzięłam udział w spotkaniu adwentowym. Kiedy nadszedł czas, aby naśladowcy Chrystusa zaczęli o Nim mówić, nie mogłam spokojnie usiedzieć, więc wstałam i opowiedziałam o tym czego doświadczyłam. Nie myślałam o tym co powinnam mówić a zwykłe opowiadanie o miłości Jezusa ulatywało mi z ust z doskonałą łatwością. Moje serce było tak szczęśliwe, że uwolniło się z więzów rozpaczy, że nie widziałam wokół siebie ludzi i wydawało mi się że jestem sama z Bogiem. Nie miałam żadnych trudności w wyrażeniu swego szczęścia i pokoju, i tylko łzy wdzięczności tłumiły niekiedy moją mowę, kiedy opowiadałam o cudownej miłości, którą okazał mi Jezus.S1 32.2

    Na zgromadzeniu by obecny starszy Stockman. Ostatnio widział mnie w głębokiej rozpaczy, dlatego też ta wyraźna zmiana w moim wyglądzie i w stanie mego serca wzruszyła go; płakał głośno, ciesząc się razem ze mną i chwalił Boga za ten dowód Jego miłosierdzia i dobrotliwej miłości.S1 32.3

    Niedługo po otrzymaniu tego wielkiego błogosławieństwa, wzięłam udział w konferencji chrześcijańskiego kościoła, w którym pastorem był starszy Brown. Poproszono mnie, abym opowiedziała o tym, co przeżyłam. Czułam nie tylko ogromną swobodę wypowiedzi ale również szczęście, że mogę opowiadać moją zwykłą historię o miłości Jezusa i Bożej akceptacji. Kiedy tak mówiłam z uciszonym sercem i łzami w oczach wydawało mi się, że moja dusza ulatuje w dziękczynieniu do nieba. Przygniatająca potęga Pana spoczęła na zgromadzonych ludziach. Wielu z nich płakało z radości, inni chwalili Boga.S1 33.1

    Wezwano grzeszników, aby powstali do modlitwy i wielu odpowiedziało na wezwanie. Byłam tak wdzięczna Bogu za otrzymane od niego błogosławieństwa, że pragnęłam aby inni również mieli udział w mojej świętej radości. Byłam głęboko zainteresowana tymi, którzy cierpieli z powodu poczucia niezadowolenia Pana i ciężaru grzechu. Relacjonując moje doświadczenia, czułam, że nikt nie może oprzeć się dowodom przebaczającej miłości Boga, która spowodowała we mnie tak cudowną przemianę. Realność prawdziwego nawrócenia wydawała mi się tak oczywista, że czułam chęć dopomożenia mym młodym przyjaciołom w doprowadzeniu ich do światła i przy każdej okazji dokładałam starań aby to osiągnąć.S1 33.2

    Urządzałam spotkania z moimi młodymi przyjaciółmi, z których niektórzy byli znacznie starsi ode mnie a niektórzy nawet żonaci. Wielu z nich było próżnych i bezmyślnych, moje doświadczenie było dla nich jałowym opowiadaniem i nie zwracali uwagi na moje błagania. Ale postanowiłam że moje wysiłki nigdy nie ustaną aż te drogie dusze, którymi tak bardzo się interesowałam, poddadzą się Bogu. Kilka razy przez całą noc gorliwie modliłam się za tych, których wyszukałam i zgromadziłam po to, aby razem z nimi pracować i modlić się.S1 33.3

    Niektórzy z nich spotykali się z nami tylko z ciekawości aby usłyszeć co mam do powiedzenia. Inni myśleli, że jestem niespełna rozumu, kiedy tak upieram się w swoich wysiłkach, zwłaszcza że oni nie okazywali żadnego zainteresowania ze swej strony. Ale na każdym z naszych małych spotkań nie ustawałam w modlitwach za każdego z nich z osobna aż wszyscy poddali się Jezusowi uznając wartość jego przebaczającej miłości. Każdy z nich został nawrócony do Boga.S1 33.4

    Noc po nocy, w snach, wydawałam się pracować dla zbawienia dusz. Objawiały się wtedy mojemu umysłowi przypadki specjalne, wyszukiwałam je później i modliłam się z nimi. W każdym przypadku z wyjątkiem jednej osoby, poddawały się one Bogu. Niektórzy z naszych bardziej formalnych braci obawiali się że jestem zbyt gorliwa jeśli chodzi o nawracanie dusz, ale wydawało mi się że jest tak mało czasu że wszyscy, którzy mieli nadzieję błogosławionej nieśmiertelności i wyczekiwali rychłego przyjścia Chrystusa, powinni bezustannie pracować dla tych, którzy wciąż byli w grzechach i stali na krawędzi strasznej ruiny.S1 34.1

    Chociaż byłam bardzo młoda, plan zbawienia był dla mnie tak jasny a moje osobiste doświadczenia tak silne, że po rozważeniu sprawy wiedziałam, że było moim obowiązkiem kontynuowanie wysiłków dla zbawienia cennych dusz oraz modlitwa i wyznanie Chrystusa przy każdej okazji. Cała moja istota była poświęcona służbie mojemu Mistrzowi. Obojętnie co by się działo, byłam zdecydowana zadowolić Boga i żyć jak ten, kto spodziewa się, że Zbawca przyjdzie i nagrodzi swoich wiernych. Czułam się jak małe dziecko przychodzące do Boga jak do swojego ojca i pytające go co chciałby aby zrobiło? Następnie, kiedy obowiązek został mi wyjaśniony, największym szczęściem było wypełnienie go. Czasami spadały na mnie różne próby. Niektórzy, starsi ode mnie doświadczeniem, próbowali powstrzymać mnie i ostudzić żar mojej wiary ale z rozjaśniającym mi życie uśmiechem Jezusa i z miłością Boga w sercu, szłam swoją drogą w radosnym nastroju.S1 34.2

    Kiedy tylko wspominam przeżycia młodości, przychodzi mi na myśl razem z falą najczulszych wspomnień mój brat, powiernik moich nadziei i obaw, który szczerze podzielił moje chrześcijańskie doświadczenie. Był jednym z tych, dla których grzech nie przedstawiał żadnych pokus. Z natury pobożny, nigdy nie szukał towarzystwa młodych i rozwiązłych ludzi ale wolał raczej wybrać chrześcijan, z którymi rozmowa uczyła go jak żyć. Był na swój wiek poważny, delikatny i spokojny, a jego umysł był prawie stale wypełniony myślami religijnymi. Ci, którzy go znali, pokazywali go młodzieży jako wzór i żywy przykład łaski i piękna prawdziwego chrześcijanina.S1 34.3

    *****

    Larger font
    Smaller font
    Copy
    Print
    Contents